Strona główna
Aktualności
Wywiady
Fotoreportaże
Filmy


Historia klubu
Sala Chwały
Sukcesy
Kędzierzyński Panteon Sławy
Skład
Nasi zawodnicy
Grali u nas
Trenerzy ZAKSY
Ciekawostki
Hala Azoty


Terminarz 2023/24
Tabela (2023/24)
Sezon 2022/23
Sezon 2021/22
Sezon 2020/21
Sezon 2019/20
Sezon 2018/19
Sezon 2017/18
Sezon 2016/17
Sezon 2015/16
Sezon 2014/15
Sezon 2013/14
Sezon 2012/13
Sezon 2011/12
Sezon 2010/11
Sezon 2009/10
Sezon 2008/09
Sezon 2007/08
Sezon 2006/07
Sezon 2005/06
Sezon 2004/05
Medalisci MP


Puchar Polski 2024
Puchar Polski 2023
Puchar Polski 2022
Puchar Polski 2021
Puchar Polski 2020
Puchar Polski 2019
Puchar Polski 2018
Puchar Polski 2017
Puchar Polski 2016
Puchar Polski 2015
Puchar Polski 2014
Puchar Polski 2013
Puchar Polski 2012
Puchar Polski 2011
Puchar Polski 2010
Puchar Polski 2009
Puchar Polski 2008
Puchar Polski 2007
Puchar Polski 2006
Puchar Polski 2005
Zdobywcy PP


Liga Mistrzów 23/24
Liga Mistrzów 22/23
Liga Mistrzów 21/22
Liga Mistrzów 20/21
Liga Mistrzów 19/20
Liga Mistrzów 18/19
Liga Mistrzów 17/18
Liga Mistrzów 16/17
Puchar CEV 14/15
Liga Mistrzów 13/14
Liga Mistrzów 12/13
Liga Mistrzów 11/12
Puchar CEV 10/11
Puchar CEV 09/10


O nas
Wygaszacze ekranu
Puzzle
Tapetki na pulpit
Galeria
Karykatury
Zawodnik miesiaca
Sondy

Po drugiej stronie mocy - cz. II

Krzysztof Stelmach



Żelisław Żyżyński: Z kolegą łatwiej dyskutować, wpłynąć na niego?
Krzysztof Stelmach: Gdy zawodnik ma inne zdanie niż trener, to trzeba z nim usiąść i to przedyskutować. Bo nie jest tak, że trener ma zawsze rację - takich gości, którzy są nieomylni nie ma. Rozmawiać zawsze trzeba, ale ostatnie zdanie należy do szkoleniowca - on podejmuje ostateczne decyzje , gdy wysłucha, jakie kłopoty mają ludzie.

Żelisław Żyżyński: Zawodnicy nie wejdą panu na głowę?
Krzysztof Stelmach: Na pewno nie będą mną rządzić. Mogę być ich kolegą, nawet przyjacielem, ale będę robić to, co ja uważam za stosowne. Chciałbym jednak, aby mieli do tego przekonanie. Bo nie jest tak, że trener stoi z jednej strony siatki, a drużyna z drugiej. Chciałbym, aby w moim zespołach było tak, jak w Bełchatowie, gdzie wszyscy cały czas byliśmy razem.

Żelisław Żyżyński: Raul Lozano z wami i zawodnikami rozmawia, pyta o zdanie?
Krzysztof Stelmach: Dopuszcza dyskusję i przyjmuje uwagi, ale to on decyduje. I tak powinno być, bo my mu tylko pomagamy, a to on prowadzi ten statek po morzu. On jest kapitanem i dowodzi, ale współpracując z innymi.

Żelisław Żyżyński: Zaskoczył pana czymś?
Krzysztof Stelmach: Na pewno nie siatkarskim warsztatem. Ten jest na wysokim poziomie, ale wszedłem w ten styl prowadzenia drużyny, treningów i odpraw już ponad 14 lat temu we Włoszech. Miałem sporo szczęścia, że po powrocie do Polski ominęła mnie jakaś trauma i wrażenie, że z jednego świata przyjechałem do innego. W Bełchatowie trafiłem na ten sam styl prowadzenia drużyny, jak w Italii, na ten sam schemat. Teraz w kadrze też czuję się, jakbym kontynuował pobyt we Włoszech. Technika, taktyka, wszystko wokół zespołu jest takie samo. Siatkówka stała się wprawdzie dużo szybsza w ostatnich latach, ale system pracy pozostał podobny.

Żelisław Żyżyński: Nie miał pan żadnych obaw przyjmując ofertę asystowania Raulowi Lozano?
Krzysztof Stelmach: Bałem się trochę, że będziemy razem z Mariuszem Sordylem traktowani tylko jako pomocnicy, a tymczasem jesteśmy pełnoprawnymi trenerami. Siedzimy i dyskutujemy z Raulem, wymieniamy uwagi. Nie jest na szczęście tak, że dwóch młodych przyjechało stanąć pod ścianą, skulić się w kącie i boją się odezwać, patrząc co się dzieje.

Żelisław Żyżyński: Co pana zdaniem stało się w Estonii? Dlaczego Polska przegrała turniej kwalifikacyjny do mistrzostw Europy?
Krzysztof Stelmach: Nie chciałbym oceniać tego, co stało się w Estonii. To był wypadek przy pracy, tyle że dość poważny. Byliśmy jak kierowca, który prowadził samochód i wpadł na drzewo. Na nasze nieszczęście po tej kraksie nasz samochód odbił się jeszcze i wpadł do rowu, mieliśmy więc dwa incydenty w jednym wypadku. Było widać, że ich wspomnienie zostało w chłopakach. Dlatego tak ważne było, by w Espinho przerzucili stronę w tej książce, nie myśleli o przeszłości. To jednak nie jest łatwe, takie rzeczy zostają w głowach - po takim wypadku muszą. Ale trzeba je schować gdzieś z tyłu głów, skupić się i pozytywnie naładować. W Portugalii się udało.

Żelisław Żyżyński: Co należało do pana obowiązków jako asystenta Raula Lozano? W Espinho sprawiał pan wrażenie bardzo zajętego.
Krzysztof Stelmach: Bo naprawdę na nic nie miałem czasu. Rano trening, potem analiza taktyczna, wyciągnięcie wniosków z obserwacji rywali, przedstawienie wniosków trenerowi, potem mecz, kolejna obserwacja rywala, analiza. I robiła się północ, a przecież wstawaliśmy wcześnie. Nie chcę jednak nad tym się rozwodzić, bo nie lubię, gdy ktoś mówi za dużo. Żeby nie było potem tak, że nic nie robiłem, a tylko dużo gadam.

Żelisław Żyżyński: Przede wszystkim zrobił pan dużo jako zawodnik. Piękna kariera we Włoszech i reprezentacja Polski to coś, czym niewielu zawodników może się pochwalić. Jest pan w stanie wskazać najlepszego zawodnika, z którym grał pan w jednej drużynie?
Krzysztof Stelmach: Jak mam to zrobić?! To może tak szybko: Ferdinando De Giorgi, Andrea Luchcetta, Alessandro Rei, Samuele Papi, Marco Meoni, Wiaczesław Simeonow, Claudi Galli. No i może jeszcze Ljubomir Ganew, Henk Jan Held... I wielu, wielu innych. Ja się zresztą śmieję, że to nie ja z nimi grałem, a oni ze mną. Ostatnio Fefe De Giorgi prowadził szkolenie w Spale. Usiedliśmy wieczorkiem i powspominaliśmy dawne czasy. Powiedział, że on takiego przyjmującego jak ja, nigdy nie miał. Żeby mu tak piłkę dogrywał, że ta sama na palce wracała. Miłe to. Z paroma zawodnikami z najwyższej półki grałem. Gdy z Coneo zajmowaliśmy trzecie miejsce w lidze, to sżóstka wyglądała tak: De Giorgi, Ganew, Lucceta z Gallim, Samuele Papi, no i Stelmach. Trenerów też świetnych spotkałem, więc niech nikt mi nie mówi, że nie mam doświadczenia, Begnoli, Prandi, Blange, Blain, Lattari, Lorezetti, Castellani... Mam wymieniać dalej?

Żelisław Żyżyński: We Włoszech sześć razy zmieniał pan kluby. Gdzie podobało się panu najbardziej? I dlaczego panu udało się zostać tam 14 lat, a innym polskim zawodnikom nie?
Krzysztof Stelmach: Składa się na to wiele czynników. Wyjechałem do Włoch, by podnosić swoje umiejętności i myślę, że cel osiągnąłem. Porównania finansowego też wtedy nie było, różnica była ogromna... Udało mi się zostać w Italii, bo miałem szczęście, dobrze się zaaklimatyzowałem, dopisało mi zdrowie, grałem w pierwszej szóstce zamiast siedzieć na ławce. Poza tym w nowym klubie w innym kraju musisz spodobać się prezesom i trenerom. Oni najpierw kupują zawodnika, a potem pojawiają się różne koncepcje. Nie chcę oceniać innych, mogę mówić o sobie. Ale na przykład Łukasz Kadziewicz nie miał farta. Przytrafiła mu się kontuzja, a poza tym gdy pierwszy raz pojechał do Włoch, rozleciał mu się klub. Nie dziwię się, że teraz nie chce nawet słyszeć o tym kraju.

Żelisław Żyżyński: A pan chętnie by tam wrócił?
Krzysztof Stelmach: Często wracam. W Padwie czuliśmy się wszyscy wspaniale, tak pod względem sportowym, jak i życiowym. Nadal mamy tam przyjaciół bliskich jak rodzina. Jestem chrzestnym ich syna, a oni zawsze mówią, że ich dom jest naszym domem. Nawet jak ich nie ma, to klucze nam zostawiają.

Żelisław Żyżyński: Patrząc na pana karierę i życie, miał pan sporo szczęścia. Żadnych kontuzji, dobre kluby... Jakieś złe wspomnienia?
Krzysztof Stelmach: Z boisk żadnych. Cały pobyt we Włoszech, cała moja kariera o najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Miałem wielkie szczęście, że ominęły kontuzje, nie miałem żadnej operacji. Tak sobie myślę, wieszając buty na kołku po skończeniu 40 lat, że... może to moje pokolenie z innego materiału było ulepione niż obecne? Życzę każdemu, by przetrwało tyle, co ja. Ale współczesnym zawodnikom będzie trudno - są tak ekspluatowani w sensie fizycznym, że organizmy wreszcie powiedzą stop. Nie wytrzymają i już. Pytał pan o te najgorsze wspomnienia... Jednym, ale bardzo bolesnym jest śmierć Arka Gołasia. Graliśmy razem rok w Padwie, widziałem, jak wspaniałym jest człowiekiem. Jego odejście to był wielki cios dla wszystkich. Boli do dziś.

Żelisław Żyżyński: Mógł pan grać jeszcze dłużej. Skra chciała, by został pan jeszcze na kolejny rok.
Krzysztof Stelmach: Mogłem zostać i pewnie jeszcze bym sobie poradził, ale to był dobry moment, aby przejść na drugą stronę. Zaoferowano mi pracę i zaufano w Kędzierzynie, a ja kończąc karierę chciałem od razu objąć zespół w PLS, a nie w niższej klasie. Dostałem też wolną rękę w budowaniu zespołu. To będzie moja autorska drużyna, mogę ją zestawić wraz z prezesem Pietrzykiem i Andrzejem Kubackim.

Żelisław Żyżyński: Prezes Pietrzyk niczego panu nie narzuca? Podobno lubi mieć decydujący głos.
Krzysztof Stelmach: Powtarzam: budujemy drużynę w trójkę, ale ja mam decydujący głos. Każdy zawodnik musi mi odpowiadać nie tylko jako siatkarz, ale także jako człowiek. To drugie jest naprawdę ważne. Wujkowie dobra rada mogą mówić co chcą, ale ja i tak swoje wiem i zrobię.

Żelisław Żyżyński: Jeszcze parę lat temu mówił pan, że nie zostanie trenerem.
Krzysztof Stelmach: Ale potem całkowicie zmieniłem zdanie. Kiedyś nie widziałem się w tej roli, ale gdy potem zobaczyłem, jak to wszystko działa i poznałem wielu dobrych trenerów, doszedłem do wniosku, że mogę to robić na dobrym poziomie, że sporo się nauczyłem. Swoje obowiązki jako zawodnik traktowałem profesjonalnie, chcę teraz podobnie zacząć karierę trenerską. A co przyniesie los, zobaczymy.

Żelisław Żyżyński: Żona nie denerwowała się, że nie zrobił pan sobie po 40 latach nawet miesiąca urlopu? Że znów nie będzie pana w domu?
Krzysztof Stelmach: Decyzję podjęliśmy wspólnie. Żona jest wyrozumiała i wie, że ta praca to moje życie. Nasze życie. Jest przyzwyczajona, że od 20 lat ciągle się tułamy, z miasta do miasta i nigdy nie ma czasu na odpoczynek. Zresztą mnie po dwóch tygodniach wolnego ciągnęłoby do hali. Wolę robić to, co mi się podoba, niż siedzieć przed telewizorem na kanapie i przełączać bezmyślnie kanały.

Żelisław Żyżyński: Jest pan pewien, że poradzi sobie z zawodnikami? Nie ma już tego, co czasem wspominają starsi zawodnicy, że problemy w zespole rozwiązywało się przy dużej ilości alkoholi?
Krzysztof Stelmach: Kiedyś nie było takiego zainteresowania siatkówką, nie mieliśmy takich warunków, jak obecni zawodnicy, ani takich sponsorów. Zmieniła się siatkówka, ale też warunki w Polsce do jej uprawiania. Diametralnie. Spójrzmy na kadrę: ta ma wszystko, a w naszej Witek Roman grając, pełnił funkcję kierownika drużyny. Nie zawsze mieliśmy stroje, ale i tak podchodziliśmy profesjonalnie do obowiązków. Może nie tak bardzo, jak obecni zawodnicy, ale wielkich imprez nie było. Nie boję się więc, że ktoś będzie pił za dużo. A na piwko lub wino przy kolacji zawsze pozwolę. Może kilku młodych chłopaków nauczy to, że przy kolacji z kolegami można spędzić nie kilka minut, a dwie godziny. Rozmawiając, spokojnie jedząc - tak we włoskim stylu.

Żelisław Żyżyński: Lozano pozwala na wino do kolacji?
Krzysztof Stelmach: Czasem napijemy się piwa, ale rzadko.

Żelisław Żyżyński: A po zajęciu którego miejsca w tabeli przez ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle wzniesie pan toast na koniec sezonu?
Krzysztof Stelmach: Mogłem sam od podstaw zbudować ten zespół, więc mam swoje wewnętrzne wymagania i aspiracje. Ale nikt żadnego celu mi nie wytyczył, nikt niczego nie żąda. I dobrze, bo ja chcę pracować i uczyć czegoś zawodników, przekazywać im to, co wiem, a nie walczyć za wszelką cenę o wynik. Choć ten chcę osiągnąć jak najlepszy. Jak przez całą swoją karierę.

Źródło: Super Volley