Strona główna
Aktualności
Wywiady
Fotoreportaże
Filmy


Historia klubu
Sala Chwały
Sukcesy
Kędzierzyński Panteon Sławy
Skład
Nasi zawodnicy
Grali u nas
Trenerzy ZAKSY
Ciekawostki
Hala Azoty


Terminarz 2023/24
Tabela (2023/24)
Sezon 2022/23
Sezon 2021/22
Sezon 2020/21
Sezon 2019/20
Sezon 2018/19
Sezon 2017/18
Sezon 2016/17
Sezon 2015/16
Sezon 2014/15
Sezon 2013/14
Sezon 2012/13
Sezon 2011/12
Sezon 2010/11
Sezon 2009/10
Sezon 2008/09
Sezon 2007/08
Sezon 2006/07
Sezon 2005/06
Sezon 2004/05
Medalisci MP


Puchar Polski 2024
Puchar Polski 2023
Puchar Polski 2022
Puchar Polski 2021
Puchar Polski 2020
Puchar Polski 2019
Puchar Polski 2018
Puchar Polski 2017
Puchar Polski 2016
Puchar Polski 2015
Puchar Polski 2014
Puchar Polski 2013
Puchar Polski 2012
Puchar Polski 2011
Puchar Polski 2010
Puchar Polski 2009
Puchar Polski 2008
Puchar Polski 2007
Puchar Polski 2006
Puchar Polski 2005
Zdobywcy PP


Liga Mistrzów 23/24
Liga Mistrzów 22/23
Liga Mistrzów 21/22
Liga Mistrzów 20/21
Liga Mistrzów 19/20
Liga Mistrzów 18/19
Liga Mistrzów 17/18
Liga Mistrzów 16/17
Puchar CEV 14/15
Liga Mistrzów 13/14
Liga Mistrzów 12/13
Liga Mistrzów 11/12
Puchar CEV 10/11
Puchar CEV 09/10


O nas
Wygaszacze ekranu
Puzzle
Tapetki na pulpit
Galeria
Karykatury
Zawodnik miesiaca
Sondy

Podsumowanie XIV kolejki PLS



12.02.2005 66 AKS Resovia Rzeszów Pamapol AZS Częstochowa 0 : 3
12.02.2005 67 PZU AZS Olsztyn Skra Bełchatów 3 : 1
12.02.2005 68 KS Jastrzębski Węgiel KP Polska Energia Sosnowiec 3 : 1
12.02.2005 69 SK Górnik Radlin Mostostal Azoty Kędzierzyn 0 : 3
12.02.2005 70 AZS Politechnika Warszawa NKS Nysa 3 : 1

XIV kolejka PLS nie dostarczyła kibicom ani niespodzianek, ani wielkich emocji. W większości spotkań zwycięstwa odnosili faworyci, chociaż i oni prezentowali raczej poziom daleki od oczekiwań. Tak było w Warszawie, gdzie gościł trener Lozano i po wspaniałych meczach poprzedniej kolejki tym razem obejrzał przeciętny bój o punkty, tak było też w Jastrzębiu, gdzie zwycięstwo mistrzów Polski było raczej zasługą rywali popełniających liczne błędy, a nie rezultatem siły i pomysłowości gospodarzy, tak było, niestety, również w Olsztynie - w meczu, który ze wszech miar mógł być meczem kolejki, ale tylko momentami przypominał spotkanie dwóch zespołów, które już daleko przed sezonem zapowiadały, że w tym roku interesuje je tylko złoto.

W Jastrzębiu spotkały się drużyny, które w tej kolejce miały stoczyć zaciętą batalię o czwartą pozycję w tabeli ligowej. Spodziewano się więc emocjonującego widowiska i walki o każdy przysłowiowy metr parkietu. Rzeczywistość okazała się jednak znacznie bardziej prozaiczna. Sobotni mecz pomiędzy Jastrzębskim Węglem a Energią Sosnowiec nie dostarczył bowiem ani oczekiwanych emocji, ani porywających i długich akcji, a obie drużyny od początku sprawiały wrażenie, jakby chciały ten pojedynek zakończyć jeszcze przed rozpoczęciem. Jastrzębianie przystąpili do tego meczu bez trzech zawodników z pierwszej szóstki: A. Terleckiego i V. Rivery, a także chorego P. Michalczyka, w czym goście mogli szukać swojej szansy na zwycięstwo, zwłaszcza, że gospodarze odczuwali jeszcze skutki środowego meczu pucharowego. Sosnowiczanie zdawali się być świadomi wszystkich swoich atutów w tym dniu i przystąpili do meczu bardzo zmotywowani, ale dość prędko okazało się, że same chęci nie wystarczą do pokonania nawet tak osłabionego i zmęczonego rywala, jeśli popełnia się tyle niewymuszonych błędów własnych.

W pierwszym secie do stanu 18:18 trwała wyrównana walka i wszystko wskazywało, że będziemy świadkami zaciętej i emocjonującej końcówki. Niestety, błąd w ataku Bartka Soroki, a także punkty zdobyte przez Rybaka i Wikę pozwoliły gospodarzom odskoczyć na cztery punkty, co "ustawiło" wynik tego seta. W czasie trzech kolejnych akcji o podziale punktów decydował właściwie Kudłacik, który najpierw pomylił się w ataku, dając mistrzom Polski piłkę setową, następnie wywalczył punkt, aby po chwili zagrywką w siatkę rozwiać wszelkie nadzieje na dogonienie rywala.

W drugiej partii gospodarze szybko osiągnęli przewagę 4:1, jednak czas wzięty przez Mariana Kardasa przyniósł oczekiwany skutek i po chwili na tablicy widniał wynik remisowy. Taki stan utrzymywał się aż do końcówki, chociaż z każdą akcja goście wyraźnie tracili impet, a ataki Cyvasa i wprowadzonego w II secie Łomacza coraz częściej nie mogły przebić się przez blok rywali. Końcówka i tym razem należała do gospodarzy, którzy wobec bezradności gości, rozstrzygnęli te partię na swoją korzyść.

Trzecia partia od początku stała pod znakiem niskiego poziomu siatkarskiego. Gospodarze szybko wyszli na prowadzenie i nie oddali go aż do końcówki. Wtedy to rozkręcił się na dobre festiwal błędów. W całym secie jastrzębianie popełnili ich 9, a sosnowiczanie aż 12. Gospodarze pewni swego zwycięstwa zaczęli robić szkolne błędy, co sprawiło, że po chwili na tablicy pojawił się wynik 25:24. Wtedy niespodziewanie odrodził się Haroldas Cyvas, który kończąc trzy kolejne ataki, zapewnił swej drużynie wygraną w tym secie.

Czwarty set znów rozpoczął się od prowadzenia Mistrzów Polski, którzy stracili je tylko podczas pierwszej przerwy technicznej. Jednak i wtedy szybko "podgonili wynik" i znów uzyskali trzypunktową przewagę. Wtedy na zagrywce pojawił się Grzegorz Nowak. Jego serw uniemożliwiał rywalom dokładne przyjęcie, co skutecznie uruchomiło najgroźniejszą broń jastrzębian, czyli blok. Dość powiedzieć, że środkowy Jastrzębskiego Węgla pole zagrywki opuścił dopiero dziesięć punktów później, czyli przy stanie 22:9. Nie trudno się domyślić, że goście w tym momencie zrezygnowali z walki o zmianę wyniku, a podopieczni Igora Prieloznego mogli cieszyć się ze zwycięstwa i umocnienia się na czwartej pozycji.

Spotkanie na pewno zawiodło tych, którzy liczyli na emocje i wysoki poziom. Enrgetycy sami niwelowali swą przewagę na siatce, popełniając seryjnie błędy. Doświadczenie, "zimna krew" oraz umiejętności czysto siatkarskie pokonały wolę walki i ambicję.

Akademickie derby, czyli mecz AZS-u Politechniki Warszawa z AZS-em Nysa nie dostarczył kibicom nadmiernych emocji. Nysianie podeszli do spotkania jakby z bojaźnią i małą wiarą we własne umiejętności. Rozkręcili się dopiero, gdy zauważyli, że ich rywale, jakby upojeni zwycięstwem nad Mostostalem i piątym miejscem w tabeli, zlekceważyli rywala i zaczęli popełniać kolejne błędy. Wystarczyło to jednak tylko na zwycięstwo w pierwszym secie.

Pierwsza partia tego meczu rozpoczęła się pod znakiem nieznacznego prowadzenia gospodarzy (16:14). Jednak po przerwie technicznej błąd popełnił Marcin Malicki, a Maciej Kordysz popisał się mocną zagrywką, co dało gościom wyrównanie. Wówczas sygnał do ataku dał swoim kolegom Adam Kurek, który nie tylko kończył wszystkie piłki, które "miał w górze", ale też raz po raz blokował rywali. Nysianie uzyskali trzypunktową przewagę, która okazała się nie do odrobienia dla sennie snujących się po boisku warszawian, którzy musieli uznać wyższość gości.

Gdyby podopieczni trenera Jana Rysia wówczas uwierzyli, że z Warszawą można wygrać i zechcieli to udokumentować na parkiecie, kibice siatkówki w stolicy mogliby przeżyć srogi zawód. Jednak w przerwie między setami z nyskich siatkarzy w niewiadomy sposób "uszło powietrze", a Krzysztof Felczak wytłumaczył swoim podopiecznym, że lekceważenie przeciwnika to prosta droga do porażki. Ci podkręcili nieco tempo gry, co dało wymierne korzyści. Ataki Szulca i Małeckiego pozwoliły warszawianom na zbudowanie bezpiecznej przewagi, której nie potrafili niwelować goście, chociaż nie brakowało im woli walki. W końcówce asem serwisowym popisał się Malicki, a seta zakończył kiwką Kuba Bednaruk.

W trzeciej partii nysianie nie potrafili wyprowadzić skutecznej kontry, a przy tym popełniali seryjnie juniorskie błędy będące wynikiem emocji. W zespole Jana Rysia zabrakło zawodnika, który na zimno skalkulowałby, że warszawianie są w tym dniu do ogrania i trzeba nieco więcej spokoju, aby to udowodnić na parkiecie. Wśród "inżynierów" królowali w zagrywce Malicki, a w bloku Bednaruk i Małecki. Najlepszym podsumowaniem tego seta jest fakt, iż nawet ostatni punkt warszawianom podarowali goście - po raz kolejny wpadając w siatkę.

W czwartym secie znów wśród gospodarzy zagościło rozluźnienie. Mimo dobrych zagrywek Małeckiego i kolejnych bloków Kowalczyka, to goście schodzili na pierwszą przerwę techniczną z jednopunktowym prowadzeniem. Wprawdzie nie było to wynikiem skutecznych akcji nysian, ale seryjnych błędów w wykonaniu "inżynierów". Jednak chwilę później dwa asy serwisowe Kowalczyka, a także jego mocne zagrywki pozwoliły warszawianom zbudować siedmiopunktową przewagę. Kolejne bloki Malickiego i Małeckiego jeszcze pogrążyły gości, którym nie pomogły nawet asy serwisowe Kordysza.

W tym spotkaniu o zwycięstwie Politechniki zadecydowało doświadczenie zawodników i przekonanie o własnej wartości. Nie miał znaczenia fakt, że "inżynierowie" dalecy byli od formy, która prezentowali jesienią. Okazało się, że, jak to często bywa, o wygranej decydują również emocje, a te wyraźnie przeszkadzały gościom. Jak na razie nysianie są w stanie walczyć tylko we własnej hali, a na wyjazdach ich gra już nie wygląda tak odważnie i dobrze. Szkoda, że nie podeszli do meczu otwarcie, bo naprawdę przy wyeliminowaniu nerwów i odrobinie szczęścia, cały mecz mógłby wyglądać jak pierwsza partia i zakończyć się klęską gospodarzy.

Srogi zawód spotkał również kibiców oczekujących na mecz w Olsztynie, który miał być prawdziwym świętem siatkówki w wykonaniu dwóch najsilniejszych personalnie zespołów PLS-u i rewanżem za finał Pucharu Polski. Co prawda podopieczni Grzegorza Rysia, odnosząc zwycięstwo nad Skrą, poprawili nieco humory swoich fanów i bilans wzajemnych spotkań w tym sezonie (przyp: zwycięstwo w Bełchatowie 2:3), jednak styl tego zwycięstwa pozostawia wiele do życzenia, gdyż z siatkarskiego punktu widzenia mecz stał na niskim poziomie. Długie wymiany będące wynikiem nieporadności, problemy ze skończeniem kontry, a także szkolne błędy w wykonaniu obu rozgrywających - tak można w skrócie opisać całe spotkanie. Na pewno nie zadowoliło ono miłośników pięknej siatkówki, jednak amatorzy emocji oraz niespodziewanych i niczym nie uzasadnionych zwrotów akcji powinni odczuwać radość. Szukających umotywowania tego sądu, odeślę do przeanalizowania wyników poszczególnych setów (ze wskazaniem na - pierwszy i trzeci).

Pierwszą partię akademicy rozpoczęli od poprawnej gry. Wszystkie piłki kończył Paweł Papke, niewiele gorzej prezentowali się Nowak, Bąkieiwcz i Ruciak. Jednak o wyniku zadecydowała nie tylko dobra gra olsztynian. Otóż przy stanie 9:9 goście rozpoczęli festiwal błędów - mieli problemy nie tylko z wyprowadzeniem kontry, ale nawet z przebiciem piłki na drugą stronę. Fatalne błędy Andrzeja Stelmacha powodowały, ze piłka albo spadała na parkiet albo atakujący byli zmuszeni do "plasów". Dalszy ciąg partii wyglądał podobnie. W drużynie gości punktował jedynie Mariusz Wlazły, ale i on był daleki od formy sprzed tygodnia. Aby oddać obraz gry w tym secie, wystarczy przytoczyć ilość popełnionych błędów przez obie drużyny. Oto ona: PZU - 3; Skra - 11.

W drugim secie zmienił się obraz gry. Jedyną oznaką poprawy w drużynie bełchatowian było wyeliminowanie błędów własnych, które tym razem zaczęli popełniać gospodarze. To wystarczyło, aby doszło do wyrównanej końcówki. Właśnie przy stanie 22:21 dla gospodarzy sędziowie odebrali punkt "energetykom" (po ataku Gruszki niesłusznie odgwizdali przekroczenie linii). Ten fakt zaciążył bezspornie na końcówce tego seta i chociaż goście nie złożyli broni: wykonali blok, a błąd w ataku popełnił Wojciech Grzyb, schodzili z parkietu pokonani, gdy losy tego seta rozstrzygnął atakiem Paweł Papke.

Trzecia odsłona stała pod znakiem słabej gry rozgrywających. W drużynie bełchatowskiej obudzili się natomiast Gruszka i Milczarek, którzy dobrze wspierali w ataku najlepszego w tym meczu Mariusza Wlazłego i to wystarczyło, aby radykalnie zmienił się obraz gry. Także wprowadzony za Dacewicza w I partii Robert Szczerbaniuk przypomniał sobie, ze w polu zagrywki potrafi być tak samo niebezpieczny jak pod siatką i kilkoma kierunkowymi i mocnymi serwami zmusił przyjmujących do kapitulacji, wyprowadzając wynik z 7:9 na 7:13. Wobec nieporadności swoich podopiecznych trener Ryś zmienił najpierw Pawła Zagumnego, a następnie desygnował do gry drugą szóstkę, która przypieczętowała porażkę w tym secie.

W czwartej partii oba zespoły wyeliminowały ilość błędów własnych, natomiast w ataku królowali Siebeck i Wlazły. Efektem tego była wyrównana gra do stanu 16:16. Wtedy dwa ataki Siebecka pozwoliły akademikom zbudować przewagę, która utrzymała się do końcówki. Olsztyniacy zakończyli mecz efektownym blokiem na Robercie Milczarku, który nie miał w niedziele najlepszego dnia i często był zmieniany pod siatką przez Michała Chadałę.

Na pewno było to spotkanie obfitujące w zwroty akcji. Nie przystoi jednak takim drużynom gra na tak słabym poziomie. Trzeba powiedzieć otwarcie, że największa nagana należy się dwom reprezentacyjnym rozgrywającym: Pawłowi Zagumnemu i Andrzejowi Stelmachowi. Zresztą w tych zespołach grają reprezentanci Polski i nie powinny zdarzać się im tak słabe mecze, a marnym usprawiedliwieniem jest podporządkowanie treningów pod play-offy, co po meczu sygnalizowali trenerzy i zawodnicy.


Zupełnie inny przebieg miały mecze w Rybniku i w Rzeszowie, w których faworyzowani goście odnieśli zwycięstwa, prezentując ciekawą siatkówkę przy dużym udziale walecznych gospodarzy. Zarówno radlinianie jak i siatkarze Resovii w tych spotkaniach szukali dla siebie szansy na poprawienie skromnego bilansu punktów i ten fakt przełożył się na zaangażowanie w grę.


Mecz lidera tabeli z Resovią Rzeszów zapowiadał się jako spotkanie jednostronne. Mimo iż wynik zdaje się potwierdzać te przypuszczenia, to jednak nie był to mecz łatwy i przyjemny dla Częstochowian.

Już pierwsze akcje zapowiadały, że będziemy świadkami wyrównanego seta. Prowadzenie przechodziło to na jedną to na drugą stronę i wynik zmieniał się jak w kalejdoskopie. Dużo było też walki i ciekawych akcji. Dość powiedzieć, że o prowadzeniu gospodarzy podczas pierwszej przerwy technicznej zadecydował pojedynczy blok Szczygła na Wojtku Jurkiewiczu. Kolejne akcje to popisy zagrywek z jednej i z drugiej strony. To właśnie serwy Tomka Kamudy powiększyły przewagę Resovii, kierunkowa zagrywka Pawła Woickiego pozwoliła akademikom doprowadzić do remisu (11:11) i wreszcie asy Grześka Szymańskiego zbudowały przewagę częstochowian (20:17). Również ostatni punkt w tej partii zawodnicy spod Jasnej Góry zdobyli po asie serwisowym Michała Winiarskiego.

Druga partia to set bez historii. Wyrównana walka trwała tylko do stanu 3:3. Kolejne akcje stały pod znakiem świetnej gry częstochowian, którzy wciąż powiększali przewagę. Nie pomagały obrony na 11 metrze Sławka Szczygła, a także "wyciąganie" piłki zza band w wykonaniu Sławomira Gerymskiego. W tej części goście byli po prostu poza zasięgiem beniaminka PLS.

Jednak największe emocje było dopiero przed kibicami licznie zgromadzonymi w hali "Podpromie". Na trzecią partię gospodarze wybiegli zmobilizowani i za sprawą zagrywki Siergieja Żywołożnego zbudowali przewagę 4:1. Parę akcji później efektowną główką punkt zdobył Sławek Gerymski i rzeszowianie schodzili na pierwszą przerwę techniczną, prowadząc trzema punktami. Jednak chwilę później zagrywka Krzysztofa Gierczyńskiego sprawiła problemy przyjmującym Rzeszowa i po chwili był wynik remisowy (12:12). Dopiero w końcówce jedna z drużyn osiągnęła przewagę (23:20) i byli to ku zdumieniu akademików gospodarze. Wtedy w ataku pomylił się Grzegorz Szymański i na trybunach rozległo się: "ostatni, ostatni". Jednak atak w aut Stanisława Pieczonki, a także szczelny blok rywali nie tylko nie pozwoliły beniaminkowi na pokonanie w tym secie Częstochowian, ale spowodowały, że chwilę później ze zwycięstwa cieszyli się goście.

Ten mecz pokazał, że przy dużej woli walki i ofiarności w poczynaniach na boisku można nawiązać wyrównaną walkę nawet z Pamapolem. Tym razem częstochowianie wylali trochę więcej potów niż zamierzali i to wystarczyło na odniesienie zwycięstwa, jednak przy odrobinie szczęścia i mniejszej ilości popełnionych błędów, to rzeszowianie cieszyliby się z wygranej i trzech punktów w ligowym dorobku.

Mecz Mostostalu z Górnikiem Radlin także pokazał, że zespoły z dołu tabeli potrafią zagrać dobrze. Jednak kędzierzynianie, pamiętając przegraną w drugim secie z Politechniką Warszawa i porażkę z Górnikiem w listopadzie, postanowili przypieczętować swoje zwycięstwo przewagą w każdym elemencie, co szybko zgasiło wolę walki i bojowe nastroje panujące w ekipie Andrzeja Brzezinki.

Pierwszy set gospodarze rozpoczęli od prowadzenia 3:0. Tę dobrą passę podtrzymywali jeszcze przez parę wymian, prowadząc 7:5. Jednak wtedy na zagrywce pojawił się Marcel Gromadowski i z dwupunktowej straty Mostostalowców zrobiło się prowadzenie w takim samym stosunku. Mimo dobrej postawy "Mosto" w przyjęciu, górnicy potrafili ustawić blok, a także wyciągać w obronie wiele ataków Arka Olejniczaka, a nawet znakomicie dysponowanego Marcela Gromadowskiego. Efektem tej świetnej gry w obronie i bloku gospodarzy był remisy (14:14), który po kilku udanych akcjach radlinian wskazywała tablica. Jednak w końcówce drużyna gospodarzy "rozsypała się" w przyjęciu, a as Olejniczaka wyprowadził Mostostal na pięciopunktowe prowadzenie. Największy udział w zwycięstwie w tej partii miał Marcel Gromadowski, który z akcji na akcję "rozkręcał się" coraz bardziej i pod koniec był już nie do zatrzymania.

W drugiej odsłonie gospodarze znacznie zwiększyli siłę zagrywki. Jednak niezawodny Duszan Kubica nie pozwalał, aby choć jedna piłka trafiła gdzie indziej, niż wprost na ręce Piotrka Lipińskiego. Mimo to wciąż utrzymywał się remis (10:10). Dopiero wtedy Mostostalowcy osiągnęli małą przewagę. To wyraźnie podcięło skrzydła górnikom, którzy pozwolili kędzierzynianom "odjechać" na cztery punkty. Wówczas zerwali się do walki, jednak niezawodny Marcel Gromadowski raz po raz uspokajał sytuację. W następnych akcjach piłkę skończył Damian Dominik i gospodarze niebezpiecznie zbliżyli się do Mostostalowców (18:20). Jednak, od czego mamy Arka Olejniczaka i Marcela Gromadowskiego, którzy swymi celnymi atakami nie pozwolili wydrzeć nam zwycięstwa w tej partii.

Trzecia odsłona była już jednostronna. W drużynie "Mosto" punktowali wszyscy zawodnicy, a tymczasem radlinianie popełniali kolejno szkolne błędy. Rozgrzanych głów górników nie potrafił schłodzić nawet trener Andrzej Brzezinka, a brak spokoju w grze beniaminka odbił się na wyniku (6:9, 7:12 i 10:16) i znalazł odzwierciedlenie w rezultacie całej partii (25:20).

Obie drużyny podeszły do meczu zdeterminowane i żądne zwycięstwa. Mimo iż oba zespoły składają się z młodych zawodników, to Mostostalowcy wykazali się większym spokojem i doświadczeniem. Ogromna ilość błędów popełnianych przez radlinian nie mogła pozostać obojętna w obliczu rewelacyjnej postawy Marcela Gromadowskiego czy Tomka Kmeta, a także cichego bohatera tego spotkani, czyli niezawodnego w przyjęciu Duszana Kubicy.


Po czternastu kolejkach samodzielnym liderem rozgrywek pozostał Pamapol, który od początku rundy rewanżowej stracił tylko jednego seta i po porażce Skry w Olsztynie umocnił swoją pozycję, choć czeka go jeszcze bezpośredni pojedynek z zespołem Ireneusza Mazura. Nadal otwarta pozostała obsada czwartego miejsca, o które walczą aż cztery zespoły. Mecz Mostostalu i Jastrzębskiego Węgla rozgrywany za tydzień na chwilę może zmienić układ czwórki, ale na ostateczny stan będziemy musieli chyba dość długo czekać. Rozwiązana wydaje się sytuacja na dole tabeli. Wszystko wskazuje na to, że Resovia już uciekła ze strefy spadkowej, a w barażu będą walczyć AZS Nysa i Górnik Radlin. Sytuacja może się jeszcze zmienić, ale radlinianie musieliby pokonać zarówno nysian jak i drużynę z Rzeszowa.

PLS ostatecznie podzielił się na trzy grupki, wśród których wiele się jeszcze może zdarzyć. Mostostal znalazł się w bezpiecznej strefie 4-7 a o tym, które miejsce zajmą ostatecznie podopieczni Rastio Chudika zadecydują trudne mecze z drużynami wyżej notowanymi. Nam pozostaje czekać i obserwować, czy Mostostalowcy znów zagrają na przekór ekspertom i wszystkim racjonalnym przesłankom, czy też zgodnie z matematyką.


Autor: Jacek Żuk

Tabela PLS

Msc. Nazwa drużyny Liczba meczów Liczba punktów Sety wygrane Sety przegrane
1. Pamapol AZS 14 37 39 10
2. Skra Bełchatów 14 33 37 14
3. PZU AZS Olsztyn 14 31 35 18
4. Jastrzębski Węgiel 14 24 28 21
5. AZS Politechnika 14 22 27 27
6. Mostostal Azoty 14 21 28 26
7. Energia Sosnowiec 14 20 27 29
8. Resovia Rzeszów 14 11 15 34
9. Górnik Radlin 14 7 9 38
10. AZS Nysa 14 4 12 40